EEC 2019

Potencjał sektora obronnego trzeba lepiej wykorzystać. Dofinansowania zbrojeniówki spowoduje, polski przemysł będzie mógł realizować więcej zamówień dla wojska

Administracja Donalda Trumpa wstrzymała pomoc wojskową dla Ukrainy. Błyskawicznie spełnia się czarny scenariusz. Kryzys systemu światowego bezpieczeństwa zmusza Europę do zdecydowanego działania – by zwiększyć własną siłę odstraszania i móc wspierać Ukrainę. Ogromny wysiłek Polski w dziedzinie obronności może być dla Europy drogowskazem.

  • Rosną obawy, że Ameryka Trumpa chce "przehandlować" Ukrainę na wielkomocarstwowym targowisku, gdzie ucierać się będą interesy USA, Chin i Rosji.
  • Czy Europa może w krótkim czasie zbudować siły, które zapobiegną rosyjskiej agresji? Jaki potencjał ma UE i jak zamierza go wykorzystać? Co może dać Europie Polska?
  • Analitycy uspokajają. Trump, ze swoim transakcyjnym podejście do polityki, chce zmusić Europę do zwiększania wydatków na obronność i podpisania nowych kontraktów z amerykańskimi firmami.
  • Bezpieczeństwo Europy, obronność - jej polityczno-militarna mobilizacja oraz dalsze wspieranie Ukrainy - to tematy trwającego dziś (6 marca) szczytu Rady Europejskiej, priorytet polskiej prezydencji, ale także jeden z głównych nurtów debaty w ramach XVII Europejskiego Kongresu Gospodarczego. Trwa rejestracja.

Przywódcy państw Unii Europejskiej spotykają się dziś w Brukseli na nadzwyczajnym szczycie, by porozmawiać o dalszym wsparciu dla Ukrainy i europejskiej obronności. A jest o czym rozmawiać.

Wydarzenia w ostatnich dniach pędzą niczym rozpędzony rollercoaster. Najpierw otrzymaliśmy wiadomość o zatwierdzeniu wszelkiej pomocy dla Ukrainy, a w kilkanaście godzin później Pentagon zaprzeczył tym informacjom. Ostatecznie – po kłótni Zełenskiego i Trumpa – Waszyngton poinformował, że pomoc wojskowa dla Ukrainy została wstrzymana.

Historia gwałtownie przyspieszyła. Wyraźnie widać zagrożenia. "Wchodzimy w strefę turbulencji"

W świetle tych wydarzeń przyszłość staje się jeszcze bardziej nieprzewidywalna, a najpoważniejsze zagrożenia stały się wyraźnie widoczne. Geopolityczne przyspieszenie oznacza szybką reedukację europejskich elit, ale jest też niezwykle ważne dla Polski.

To, co od wielu już dni coraz bardziej niepokoi, to nie ukrywany, choć trudna do zrozumienia atencja Donalda Trumpa dla prezydenta Rosji Władymira Putina.

Trump w ostatnim czasie powtarzał rosyjskie propagandowe żądania dotyczące warunków zakończeniu wojny, nazywał Zełenskiego dyktatorem i krytykował Europę za jej deklaracje o udzielaniu Ukrainie pomocy wojskowej, a także groził wycofaniem części wojsk z krajów UE.

- Europejska solidarność wobec Zełenskiego czyni mu niedźwiedzią przysługę. Zełenski nie osiągnie nic odmawiając przyjęcia planu pokojowego Trumpa - przekonuje amerykański wiceprezydent J. D. Vance.

- Wchodzimy w strefę turbulencji - powiedział po informacji o zawieszeniu pomocy Ukrainie premier Donald Tusk. Wiele wskazuje, że Trump jest gotów spełnić większość żądań Rosji, byle szybko zawrzeć układ o przerwaniu działań wojennych. Może oddać Ukrainę Putinowi?

- Jest pewne ryzyko, że chęć prezydenta Trumpa, aby być głównym rozgrywającym w wymiarze globalnym, nie licząc się z innymi, że może próbować przehandlować Ukrainę na tym wielkomocarstwowym targowisku gier światowych między Stanami Zjednoczonymi, Chinami i Rosją - twierdzi gen. Stanisław Koziej, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

Koziej uważa, że oznaczałoby to podporządkowanie sobie Ukrainy przez Rosję i stworzenie Białorusi bis.

- Dobrego wyjścia Ukraińcy już nie mają, ale nie mogą być rzuceni na pożarcie lwom. Dla Polski oznaczałoby to, że rosyjskie czołgi wyjdą na wschodnią flankę NATO od Karpat po państwa bałtyckie - ostrzega gen. Koziej.

W nowym otoczeniu geopolitycznym aksjomaty polskiej racji stanu związane z bezpieczeństwem kraju pozostają jak najbardziej aktualne.

"Suwerenna, prozachodnia i zdolna do obrony przed rosyjską agresją Ukraina oznacza Polskę silniejszą i bezpieczniejszą. W politycznym zamieszaniu i narastającym chaosie właśnie to się liczy najbardziej" - napisał na platformie X polski premier.

Europa musi zadbać o siebie. Jest plan remilitaryzacji, otwierają się drzwi do finansowania wydatków na obronę

Prezydent Trump twierdzi też, że Unia Europejska powstała po to, by - jak to ujął amerykański przywódca, "wyrolować" USA, co każe całej Europie poważnie zastanowić się nad dalsza perspektywą amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa. Trump konsekwentnie, już od czasu kampanii wyborczej,  domaga się podniesienia od europejskich krajów NATO wydatków na obronność, grożąc - jak pamiętamy - "nieposłusznym" oddaniem ich w ręce Putina.

I akurat z postulatem zwiększenia nakładów na bezpieczeństwo coraz więcej krajów europejskich, w tym te do niedawna sceptyczne, zdaje się zgadzać. Europa, która sama bierze na siebie zdecydowanie większą odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo, to cel, z którym większość krajów UE, budzącej się z pokojowego, trwającego latami letargu, już nie dyskutuje. Postulat zwiększenia przez kraje członkowskie wydatków na uzbrojenie o 1,5 proc. towarzyszy ogłoszonemu przez Ursulę von der Leyen programowi ReArm UE (remilitaryzacja Wspólnoty).

To, dzięki napomnieniom Trumpa, ale także w następstwie odwrócenia się USA od Europy, już się dzieje. Choć Europa nadal w dużej mierze zależna od Stanów Zjednoczonych, stara się wzmocnić swoją autonomię obronną. Liczy, że przez zwiększanie wysiłku obronnego i większe zaangażowanie w zobowiązania wobec sojuszu i bezpieczeństwo NATO, Amerykanie nie wycofają swoich wojsk z Europy.

Według analityków i politologów, Europa stoi teraz przed poważnym wyborem: inwestować w regionalne bezpieczeństwo i europejskie sojusze, czy dalej stawiać na USA jako swojego gwaranta bezpieczeństwa.

Odpowiedź jest prosta. UE powinna połączyć jedno z drugim. Wspomniany już ReArm UE to pięciopunktowy plan dozbrajania Europy, który ma zmobilizować do 800 mld euro na obronę. Celem programu jest pomoc  państwom członkowskim w szybkim i znaczącym zwiększeniu wydatków na podnoszenie zdolności obronnych.

Pierwsza część planu ponownego zbrojenia Europy polega na szerszym otwarciu możliwości publicznego finansowania w obronie na poziomie krajowym. Uwolnienie wydatków na wojsko z klauzuli nadmiernego deficytu ma stworzyć "przestrzeń fiskalną" mieszczącą pulę blisko 650 miliardów euro wydatków na obronność w ciągu czterech lat. W pięciopunktowym programie jest punkt dotyczący pakietu pożyczek o wartości 150 miliardów euro dla krajów członkowskich na inwestycje obronne.

Chodzi w szczególności o inwestycje w obronę powietrzną i przeciwrakietową, systemy artyleryjskie, produkcję amunicji, drony i systemy przeciwdronowe. Założono też możliwość wykorzystania funduszy z polityki spójności z unijnego budżetu, o czym decydować będą kraje Unii Europejskiej.

Kolejne dwa punkty ReArm UE dotyczą mobilizacji kapitału prywatnego, a także wykorzystania środków Europejskiego Banku Inwestycyjnego.

Nasuwa się pytanie o realizację tych ambitnych założeń. Czy potencjał Unii Europejskiej, państw europejskich NATO można podnieść na taki poziom, żeby stworzyć faktyczną siłę odstraszania Rosji i żeby - jakkolwiek paradoksalnie to jeszcze brzmi - zarówno Trump jak i Putin musieli się z Europą liczyć?

- Wydaje mi się, że szans na to, żeby Trump zaczął się z nami liczyć nie ma. Dlaczego? Dlatego, że Trump po prostu nie liczy się z nikim. Jeżeli chodzi o potencjał Unii Europejskiej to rzeczywiście on jest duży. Zresztą Donald Tusk wspomniał w swoim wystąpieniu, że 500 milionów Europejczyków, prosi 300 milionów Amerykanów o obronę przed 150 milionami Rosjan, ale to nie jest ścisłe - mówi nam Wojciech Mościbrodzki, politolog z Uniwersytetu WSB MERITO w Gdańsku i wyjaśnia.

- Chodzi o to, że zarówno Rosja, jak i Stany Zjednoczone są jednolitymi organizmami, z jednym dowódcą, z jednym przywództwem politycznym. Natomiast Europa jest bardzo podzielona i częściowo nie zainteresowana tym, co się dzieje w Ukrainie.

Mościbrodzki zastanawia się, jak mobilizujący do wysiłku i wydatków może być społeczny lęk przed Rosją u Hiszpanów czy Portugalczyków, którzy znają Rosjan głównie z tego, że jako turyści zostawiają u nich duże pieniądze w marinach i na plażach.

Czy kraje europejskie mają wystarczający potencjał odstraszający? A co ze skutecznym przywództwem?

Politolog uważa, że największym problemem Europy są wewnętrzne  podziały – skądinąd zrozumiałe, bo państwa członkowskie od zawsze mają różne interesy, a niektóre sprzyjają Rosji grożąc paraliżem wspólnych działań na rzecz Ukrainy i obronności.

W Niemczech, gdzie, jak wszystko na to wskazuje, kanclerzem zostanie Friedrich Merz, ale za 2 lata we Francji prezydentem może zostać Marine Le Pen. To byłby kolejny poważny problem dla Europy, która cierpi na powracający syndrom słabego, chwiejnego przywództwa - szczególnie gdy chodzi o liberalno-demokratyczne centrum sceny politycznej.

- Europa ma oczywiście potencjał przemysłowy, a wiadomo, że to, co można powiedzieć o wojnie, to że wygrywają ja logistycy, wygrywa przemysł. Potencjał zatem jest, tylko trzeba go "rozbujać". To zaś wymaga dobrych szybkich decyzji i czasu. A tego Europie powoli zaczyna brakować - twierdzi Wojciech Mościbrodzki.

Mościbrodzki zauważa też możliwość, że europejskie silniki się pozacierają. Do tego Europa w niektórych obszarach, o czym warto pamiętać, odstaje od Stanów Zjednoczonych, chociażby jeśli chodzi o potencjał nuklearny.

Przypomina, że Stany Zjednoczone i Rosja mają zarówno ładunki strategiczne, jak i taktyczne. Europejczycy mają właściwie tylko i wyłącznie strategiczne zasoby broni jądrowej i tylko jedynie w Wielkiej Brytanii oraz Francji, które niekoniecznie chciałby czy mogły rozwinąć parasol atomowy nad całą Europą, gdyby ten amerykański został złożony.

A co, gdyby doszło do najgorszego? Rosja vs. Europa - porównanie potencjałów militarnych

Nieodparcie nasuwa się kolejne pytanie: Czy gdyby doszło do najgorszego, kraje europejskie mają wystarczający potencjał odstraszający, by powstrzymać Rosję przed atakiem?

Marszałek Anil Chopra, weteran indyjskich sił powietrznych, pilot testowy myśliwców i były dyrektor generalny Center for Air Power Studies w New Delhi Europa, cytowany przez The Eurasian Times uważa, że w pewnych domenach to Europa ma przewagę nad Rosją.

Przede wszystkim ma większy budżet wojskowy (ponad 308 mld dol. UE – ponad 86 mld dol. Rosja), więcej czynnego personelu wojskowego (1,3mln/1 mln żołnierzy), więcej pojazdów pancernych (30,5 tys./24,1 tys.), samolotów prawie 5,4 tys./ 4,4 tys.) czy okrętów wojennych (1385/653).

Jego zdaniem Europa może potrzebować jeszcze 300 000 żołnierzy (ok. 50 brygad) więcej, co najmniej 1400 czołgów, 2000 bojowych wozów piechoty i 700 dział artyleryjskich. W tych obszarach Rosja ma wyraźną przewagę.

Rosyjskie siły zbrojne dysponują ponad 18 tys. dział wobec 6,4 tys. w Europie. Czołgów Putin ma ponad 12 tys., a Europa ok. 4,4 tys., nie mówiąc o broni jądrowej. Rosja ma prawie 5,9 tys. głowic, a Francja i Wielka Brytanie tylko 519.

Do tego dochodzi kwestia przestawienia gospodarki na tory wojenne. Ten proces w Rosji już się dokonał. Europa dopiero próbuje mobilizacji swojego przemysłu. Obie strony dzieli kilkuletni dystans. Widać to szczególnie w produkcji amunicji, a także dronów, która musiałaby w Europie dorównywać rosyjskiej produkcji bezzałogowców, zwiększenie zasobów lotnictwa bojowego, a także samolotów wywiadowczych i transportowych, pocisków oraz zdolności w zakresie walki elektronicznej, zdolności komunikacyjnych i wywiadowczych.

Silna militarnie Europa stałaby się groźna dla przeciwników, a dla USA mogłaby być partnerem i  sojusznikiem

To wszystko jest jednak do osiągnięcia. Zdaniem marszałka Chopry wymagałoby to zwiększenia budżetów obronnych krajów europejskich z obecnych 2 proc. do 3,5 proc. PKB. 

Europejskie kraje inwestują już w nowe technologie wojskowe, co może zwiększyć ich zdolności obronne. Ale nawet najlepszy plan nie sprawi, że państwa UE nadrobią z dnia na dzień wieloletnich zaległości obronne.

Silna militarnie Europa będzie nie tylko odstraszała przeciwnika, ale też przestanie być dla Ameryki przedmiotem lekceważenia i ewentualnej manipulacji, a stanie się pożądanym sojusznikiem. To oczywiście potrwa lata. Ważne, że Europejczycy mają do tego niezbędny potencjał. Jeszcze ważniejsze – by zechcieli go solidarnie wykorzystać.

Największe gospodarki Europy od dawna produkują szeroki wachlarz sprzętu wojskowego i uzbrojenia, które są porównywalne z amerykańskimi odpowiednikami. Przykładowo, dobrze są znane, także na froncie w Ukrainie, niemieckie Leopardy 2, jedne z najbardziej zaawansowanych czołgów na świecie.

Kraje europejskie mają przemysłowy potencjał i technologie dla wojska. Trzeba go wykorzystać

Na Ukrainie walczą też niemieckie samobieżne działa 155 m Panzerhaubitze 2000 o dużym zasięgu. Wiele armii na świecie ma na uzbrojeniu karabinek szturmowy Heckler & Koch G36.

Znane są też francuskie myśliwce wielozadaniowy produkowane wspólnie z Włochami Dassault Rafale, nowoczesny czołg podstawowy Leclerc, nowoczesne okręty podwodne o napędzie atomowym typu Barracuda.

Wielka Brytania, wspólnie z Niemcami, Włochami i Hiszpanią produkuje myśliwce bojowe Eurofighter Typhoon, okręty wojenne, w tym lotniskowiec klasy Queen Elizabeth, nowoczesne pociski rakietowe MBDA, a także karabin szturmowy SA80 - używany przez brytyjskie siły zbrojne, samobieżne amatohaubice Zuzanna.

Czechy produkują kołowe transportery opancerzone: Pandur II , znane karabiny szturmowy CZ 805 BREN, pistolety maszynowe Scorpion Evo 3 A1 i pistolety CZ 75 SP-01 Phantom. Słowacja znana jest z produkowanych samobieżnych haubic kalibru 155 mm Zuzana 2, kołowych transporterów opancerzone Tatrapan i karabinów szturmowych CZ 2000.

Mają się też czym pochwalić nasi Skandynawscy sojusznicy. Szwecja produkuje znakomite samoloty myśliwskie Saab JAS 39 Gripen, Norwegia - system obrony powietrznej NASAMS. Dania z kolej słynie m.in. z systemu zarządzania walką dla okrętów wojennych.

Wszystkie te kraje mają rozwinięte przemysły zbrojeniowe, które produkują sprzęt i uzbrojenie na najwyższym światowym poziomie. Jak pod tym względem na tle naszych sąsiadów wygląda Polska?

Polska zbrojeniówka rośnie w siłę. W ubiegłym roku ponad 130 kontraktów za rekordową kwotę ponad 153 mld zł

Polska branża zbrojeniowa, której trzonem jest Polska Grupa Zbrojeniowa (PGZ) – holding, skupiający ponad 50 spółek, pracujących na rzecz obronności państwa i z udziałami w 32 innych podmiotach – długo borykała się z brakiem zamówień i środków na badania i rozwój.

Sytuacja wyraźnie zmieniła się od czasu rosyjskiej agresji na Ukrainę. Nakłady na wojsko rosły z roku na rok. Więcej zamówienia i pieniędzy zaczęło płynąć do polskiej zbrojeniówki.

M.in. pod koniec 2023 r. zawarto umowę z konsorcjum PGZ-Narew na dostawę 24 radarów dalekiego zasięgu P-18PL. Urządzenia te mają być przekazywane Wojsku Polskiemu do końca 2035 roku.

Agencja Uzbrojenia (AU) podpisała też umowę z konsorcjum PGZ-WWR na dostawę do końca 2027 r. 198 ciężarówek Jelcza (model 882,67 TS), na których zainstalowane zostaną wyrzutnie Homar-K. Za podwozia Skarb Państwa zapłaci 1,5 mld zł.

Wojsko zakontraktowało też od konsorcjum PGZ-Amunicja prawie 300 tys. sztuk pocisków artyleryjskich o kalibrze 155 mm. Koszt pocisków, które mają trafić do wojskowych magazynów do końca 2029 r., to 11 mld zł.

Jeszcze lepszy był 2024 r. AU zakontraktowała m.in. w firmie Jelcz kilkadziesiąt zestawów do transportu czołgów i ciężkiego sprzętu gąsienicowego o ciężarze powyżej 63 ton. Zestawy mają trafić do wojska do końca 2027 r. Koszt umowy to ok. 500 mln zł.

Znacznie większą pod względem wartości (ok. 1,2 mld zł) była umowa na siedem parków pontonowych opracowanych przez firmę CNIM Systèmes Industriels dla jednostek inżynieryjnych, z dostawą w latach 2026-2027.

Zawarto też kontrakt o wartości 1,5 mld zł z firmą PCO na dostawę 10 tysięcy gogli noktowizyjnych i ponad 3 tys. noktowizorów PCS-5M. Urządzenia mają trafić do wojskowych magazynów do końca 2027 r.

Podpisano też umowę z konsorcjum w składzie: Huta Stalowa Wola, Polska Grupa Zbrojeniowa, Rosomak oraz WB Electronics. Kontrakt dotyczy dostawy pięćdziesięciu ośmiu KTO Rosomak uzbrojonych w system wieżowy ZSSW-30. Wartość zamówienia - 2,6 mld zł. Dostawy w latach 2026-2027.

Za ok. 800 mln zł zawarto umowę z AMZ Kutno na dostawę w latach 2026-2028 dwudziestu ośmiu lekkich opancerzonych transporterów rozpoznawczych Kleszcz.

Śmigłowce, broń rakietowa, systemy dowodzenia – polską obronność wzmacniają także kontrakty importowe

Jak poinformował wicepremier, minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz, Agencja Uzbrojenia, która odpowiada z ramienia resortu obrony za pozyskiwanie dla armii nowego sprzętu i uzbrojenia, zawarła w 2024 r. ponad 130 kontraktów za rekordową kwotę ponad 153 mld zł. W ciągu czterech dni grudnia (19-22) minionego roku, podpisano 3 umowy o łącznej wartości prawie 16 mld. zł.

Pośród tych najważniejszych były, m.in. umowa z amerykańskim rządem na zakup zintegrowanego systemu dowodzenia obroną przeciwlotniczą i przeciwrakietową IBCS dla baterii rakietowych Wisły oraz Narwi. Dostawy systemu potrwają do końca 2031 roku. Wartość kontraktu - 2,5 mld dolarów.

Wojsko kupiło też 6 tysięcy granatników przeciwpancernych Carl-Gustaf M4. Broń, którą dostaniemy w latach 2024-2027, wyceniono na ponad 6,5 mld zł. Za około 960 mln dolarów zakupiono cztery aerostaty rozpoznawcze i wczesnego ostrzegania o kryptonimie Barbara.

Podpisało z rządem USA kontrakt o wartości 735 mln dolarów na dostawę kilkuset pocisków dalekiego zasięgu powietrze-ziemia AGM-158B-2 JASSM-ER. Mają one zostać przekazane SZ RP do końca 2030 r. Największy kontrakt zbrojeniowy 2024 r. to zamówienie 96 śmigłowców AH-64E Apache Guardian za ok. 40 mld zł. Popisaliśmy też umowę na dostawy 72 modułów wyrzutni rakietowych K 239 Chunmoo (Homar-K).

W 2024 r. podpisano umowy na zakupy uzbrojenia za 160 mld zł, co stanowi ok. 3,7 proc. PKB. Z tego polski przemysł zbrojeniowy otrzymał ponad 50 mld złotych. W 2023 r. było to ok. 150 mld zł (77 mld zł na zakupy za granica, prawie 73 mld zł w przemyśle krajowym).

Polski wydatki obronne zbliżają się do 5 proc. PKB

Wciąż najwięcej pieniędzy na zakup uzbrojenia płynie do kontrahentów zagranicznych. Szef MON zapowiedział, że teraz 50 proc. wydatków na sprzęt i uzbrojenie trafi do polskich spółek.

Mimo ogromnych przychodów, które odnotowała PGZ w 2024 r. wciąż nie ruszyły duże inwestycje, które pozwoliłyby na znaczące zwiększenie zdolności produkcyjnych polskich spółek obronnych. Mimo że w 2023 r. spółki PGZ złożyły do KPRM wnioski o dofinansowanie inwestycji na ok. 13 mld zł, to do tej pory przyznano im zaledwie 4 mld zł.

W roku 2025 r. wydatki obronne mają wynieść 186,6 mld zł. Budżet obronny wyniesie 4,7 proc. PKB. Tak ogromne wydatki zbrojeniowe stawiają Polskę pośród liderów NATO i Europy w nakładach na obronność.

Z tych rekordowych pieniędzy na zakupy uzbrojenia i sprzętu wojskowego przeznaczono 53 mld zł. Z tego do spółek krajowej zbrojeniówki powinno trafić przynajmniej 26 mld zł. W okresie 2022-2035 realizowane i planowane wydatki na obronę narodową pochłoną łącznie 713 mld zł. Przeogromne pieniądze.

Jak wyliczyli to eksperci Credit Agricole Bank Polski, w latach 2024-2035 do polskich producentów broni i uzbrojenia może popłynąć około 263 mld zł.

Potencjał polskiego sektora obronnego tworzą przede wszystkim podmioty uważane za perły w koronie PGZ: Mesko, które specjalizuje się w produkcji amunicji i rakiet czy Huta Stalowa Wola, producent nowoczesnych systemów artyleryjskich, takich jak armatohaubica Krab, która zdobyła uznanie na arenie międzynarodowej. Ale są też spółki z wyzwaniami, problemami i niewykorzystanym potencjałem.

Huta Stalowa Wola, producent nowoczesnych systemów artyleryjskich, takich jak armatohaubica Krab, fot. HSW Huta Stalowa Wola, producent nowoczesnych systemów artyleryjskich, takich jak armatohaubica Krab, fot. HSW

Przykładowo Zakłady Mechaniczne Tarnów, które choć mają potencjał, borykają się z problemami związanymi z modernizacją i konkurencyjnością na rynku. Wojskowe Zakłady Lotnicze nr 2, które mimo strategicznego znaczenia, czasami krytykowane są za opóźnienia w realizacji projektów. PGZ to ogromna grupa, dlatego sytuacja poszczególnych spółek może się zmieniać w zależności od inwestycji i strategii.

- Bez zwiększenia dofinansowania zbrojeniówki przez rząd nie ma co liczyć, że polski przemysł zbrojeniowy będzie mógł realizować większość zamówień dla Wojska Polskiego - uważa gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych.

- Kluczową sprawą, którą musimy załatwić, jest budowa naszej suwerenności technologicznej. Wciąż nie ściągamy dostatecznie dużo nowoczesnych technologii do Polski

Konieczna jest też poprawa sprawności zarządzania państwowymi spółkami, aby mogły szybciej reagować na zmieniające się potrzeby rynku i lepiej konkurować na międzynarodowej arenie, tak jak to robią spółki prywatne.

Więcej też środków powinno znaleźć się na badania i rozwój nowych technologii. Plusem jest to, że w ostatnim czasie są one bardziej dostrzegane, choć sektor prywatny w polskiej zbrojeniówce wciąż jest dość skromny.

Przed Polską długa jeszcze budowa i modernizacja armii, ale również reforma i reorganizacja przemysłu zbrojeniowego

Gigantem w prywatnej części sektora obronnego w kraju jest Grupa WB, produkująca systemy dowodzenia, łączności i zarządzania polem walki, bezzałogowce oraz systemy informatyczne i cyberbezpieczeństwa.

Firma Lubawa produkuje środki ochrony osobistej żołnierzy, hangary i namioty, siatki maskujące, makiety pneumatyczne pojazdów wojskowych. Teldat dostarcza wojsku zautomatyzowane systemy zarządzania walką i działaniami kryzysowymi.

Transbit produkuje radiolinie, radiostacje i serwery. Vigo Photonics to globalny producent najbardziej zaawansowanych fotonicznych detektorów średniej podczerwieni o licznych zastosowaniach militarnych i cywilnych.

Frimy AP-Flyer, APS czy Hertz News Technologies pracują nad systemami antydronowymi. W ten katalog wpisała się też spółka AMZ-Kutno, wytwórca pojazdów wojskowych.

- Na razie z polskim potencjałem zbrojeniowym, powiedzmy sobie szczerze, jest słabo. W zeszłym roku nasz przemysł zbrojeniowy, produkował kilka tysięcy pocisków 155 mm. Tyle sztuk amunicji wojsko rosyjskie wystrzeliwuje na Ukrainie w ciągu jednego dnia - mówi Wojciech Mościbrodzki.

Jego zdaniem tym potencjałem nie najlepiej zarządzamy. Dowodem na to jest afera Nitrochemu, jednej z głównych fabryk zbrojeniowych w NATO w tej części Europy, do której mógł wejść właściwie kto chciał i robić co mu się podobało.

- Tak sobie myślę, że gdyby realny, gorący konflikt pomiędzy Rosją a NATO się zaczął, to zielone czy szare ludziki nie miałyby najmniejszego problemu, żeby sparaliżować naszą infrastrukturę zbrojeniową - dodaje Mościbrodzki.

Przed Polską nie tylko długa jeszcze budowa i modernizacja armii, ale również reforma i reorganizacja przemysłu zbrojeniowego. Ukraina da nam potrzebny na to czas?

- Trump zmusi Europę do zwiększania wydatków na obronność i podpisania nowych kontraktów z amerykańskimi firmami, co wstrzyma odpływ amerykańskich żołnierzy i zapewni wsparcie USA. W drugim wariancie USA pozostawią Europejczykom konieczność obrony, pójdą na ustępstwa wobec Putina, zakończą wojnę w Ukrainie i odciągną Rosję od Chin - przewiduje indyjski marszałek Anil Chopra. 

Czas pokaże, który ze scenariuszy się ziści. W obu przypadkach maksymalny, solidarny wysiłek Europy w celu podniesienia jej zdolności odstraszania jest dziejową koniecznością.

Szanowny Użytkowniku!

Oglądasz archiwalną wersję strony Europejskiego Kongresu Gospodarczego.

Co możesz zrobić:

Przejdź do strony bieżącej edycji lub Kontynuuj przeglądanie