Choć od ponad trzech dekad wchodząca w skład Lotosu spółka Petrobaltic z powodzeniem produkuje ropę i gaz ziemny, to teraz czeka ją wyzwanie. Spółka powinna częściowo zmienić profil działalności, aby lepiej dostosować się do nowych wyzwań. Potrzeba wielomiliardowych nakładów, ale zapewnią one firmie pracę na kolejne dekady.
26 czerwca minie dokładnie trzydzieści lat, kiedy to zbiornikowiec "Tarnobrzeg" wpłynął do Portu Północnego w Gdańsku z pierwszym ładunkiem ropy wydobytej przez przedsiębiorstwo "Petrobaltic". Co roku spółka produkowała około 200 tys. ton cennego surowca.
Tyle że otoczenie rynkowe zmienia się. Wiele wskazuje, że choć Petrobaltic nadal będzie produkował węglowodory, ale ma także szansę na zdywersyfikowanie swojej działalności. Wiąże się to z rozwojem offshore, a także budową gazociągu Baltic Pipe.
Jak mówi Michael Prutsch, członek zarządu Offshore Ørsted Polska, dyrektor ds. rozwoju w Krajach Bałtyckich, pod względem potencjału morska energetyka wiatrowa w naszym kraju ma bardzo dobre perspektywy.
- To sprawia, że zainteresowane budową farm wiatrowych na polskim wybrzeżu są największe podmioty z branży, a polski rynek pozostaje integralną częścią strategii reprezentowanej przez niego firmy - podkreśla menadżer.
Zaznacza, że ogromną zaletą polskiego rynku offshore jest także kompleksowe zaplecze. Chodzi o możliwość dostaw potrzebnych do budowy morskich farm wiatrowych urządzeń. Atutem naszego kraju jest także i to, że relatywnie szybko może powstać zaplecze, wspierające obsługę morskich farm wiatrowych.
I tu wchodzi na scenę Petroblatic... Firma może wykonywać wiercenia na rzecz platform farm wiatrowych, a także zapewnić ich późniejszą kompleksową obsługę. Bo przecież na zbudowaniu wiatraków farma się nie kończy. Morskie wiatraki są planowane na 2-3 dekady pracy. Przez ten czas ktoś musi o nie zadbać, konserwować, a ewentualnie i naprawiać.
Czytaj też: PGNiG kupuje udziały w złożu gazu na Morzu Norweskim
- Zdajemy sobie sprawę, że musimy dywersyfikować działalność naszej firmy. Offshore to coś, co budzi nasze ogromne zainteresowanie - mówi WNP.PL Grzegorz Strzelczyk, prezes zarządu Lotos Petrobaltic.
Petrobaltic ma zresztą potrzebne doświadczenie do zajmowania się morskimi instalacjami. Oprócz platform wydobywczych, dysponuje przecież holownikami, statkami obsługi. Jednak, jak przyznaje prezes Strzelczyk, to wciąż zbyt mało.
Jakie inwestycje są potrzebne? Głównie chodzi o sprzęt. Bo ten posiadany nie zawsze może być wykorzystany w offshorze. Spółka chce kupić przede wszystkim statki, które mogłyby przewozić załogi potrzebne do konserwacji i napraw morskich wiatraków. Potrzeba także statku „podręcznego” magazynu części dla wiatraków.
Ale to nie koniec. Jak dodaje nasz rozmówca, potrzebne będą także jednostki do stawiania fundamentów wiatraków, jak również montażu masztów i samych turbin. I tu rodzi się problem.
Koszt dwóch takich jednostek szacowano niedawno na 3,2-3,4 mld zł... Tyle że po napaści Rosji na Ukrainę i zawirowaniach surowcowych będzie drożej. O ile - trudno powiedzieć, sama przecież stal kosztuje obecnie drożej o 20-25 proc. niż przed wojną.
Jak przyznaje nasz rozmówca, potrzebny będzie nowy plan finansowania zakupu takich jednostek.
Wiele wskazuje, że w przypadku Petrobalticu to jak najbardziej usprawiedliwiony krok. Spółka nie powinna mieć problemów ze zdobyciem finansowania. Zwłaszcza że stoi za nią PKN Orlen (przejmuje kontrolę nad Lotosem, w skład którego wchodzi Petrobaltic). To tym bardziej uzasadnione, że sam Orlen, jak mówi jego prezes Daniel Obajtek, przekształca się w spółkę multienergetyczną. A jej ważnym elementem składowym mają być farmy wiatrowe.
Na koniec jeszcze jedna kwestia: w Petrobalticu myślą także o pozyskaniu podwodnego robota. Urządzenia te wspomagają ludzi, a czasami ich zastępują. Mogą dzięki specjalnemu wyposażeniu kontrolować przebieg robót, wspomagać je, czy w końcu także dokonywać podmorskich oględzin. I w tym przypadku robot Petrobalticu mógłby znaleźć jeszcze jedno zastosowanie.
Kluczowym elementem poprawy bezpieczeństwa gazowego kraju jest Baltic Pipe. Robot Petrobalticu mógłby go kontrolować. Oczywiście nie jest to kwestia "na już", ale wymóg posiadania takiego urządzenia wydaje się pewny. Wyzwaniem jest cena – rzędu 100 mln dolarów; przy dobrych perspektywach dla polskiego offshore wydaje się, że jednak warto ją ponieść.
Oglądasz archiwalną wersję strony Europejskiego Kongresu Gospodarczego.
Co możesz zrobić:
Przejdź do strony bieżącej edycji lub Kontynuuj przeglądanie