- Dla inwestorów międzynarodowych istotne jest, że nadal można u nas kupić spółkę np. za 100 mln euro i sprzedać za 200 mln euro po paru latach, a aktywa są ciągle tańsze niż w "starej Europie" – mówi WNP.PL Maciej Dyjas, partner zarządzający i współwłaściciel Griffin Capital Partners.
Finał cyklu 25 na 25 WNP.PL planowany jest na Europejskim Kongresie Gospodarczym. Źródło: PTWP
Griffin Capital Partners - unikatowo w Polsce - scala w sobie doświadczenia z rynku nieruchomości, private equity i sektora finansowego. W 2024 r. szacowaliście wartość waszych platform na przeszło 8 mld euro. Dlaczego na naszym rodzimym rynku kapitałowo-inwestycyjnym pozostajecie – uwzględniając też waszą skalę działania - właściwie wyjątkowi?
- Sądzę, że udało nam się w Griffin Capital Partners - największym prywatnym inwestorze oraz firmie zarządzającej aktywami na rynku private equity i nieruchomości w Europie Środkowo-Wschodniej – zbudować światowej klasy zespół, wyspecjalizowany w pozyskiwaniu kapitału i profesjonalnym finansowaniu inwestycji. Ponadto przez lata zdobywaliśmy cenne doświadczenie w powiększaniu wartości firm, które nabyliśmy lub też założyliśmy, doskonaląc nasze umiejętności w tym zakresie.
Przez praktyczną, operacyjną działalność w tych spółkach jesteśmy silnie związani z rynkiem, doskonale go rozumiemy i - co istotne - potrafimy dostrzegać możliwości, których inni nie widzą: luki inwestycyjne; co więcej - zdarza się, że nawet przewidujemy, że się one pojawią.
Maciej Dyjas, partner zarządzający i współwłaściciel Griffin Capital Partners. Fot. Griffin Capital PartnersMamy w naszym portfolio kilkanaście platform inwestycyjnych. W ramach wypracowanego przez nas stylu pracy jesteśmy razem z Nebilem Șenmanem, drugim partnerem zarządzającym i współwłaścicielem Griffina, w stałym kontakcie z kadrą zarządzającą naszych spółek. Dzięki temu mamy wgląd w sytuację naszych firm, co pozwala nam na bieżąco monitorować rozwój polskiej gospodarki - zarówno w kontekście naszych interesów, jak i ogólnych trendów rynkowych.
Te doświadczenia - zdolność do tworzenia wartości i wzrostu w spółkach plus praktyczna znajomość procesów gospodarczych - powodują, że nasi międzynarodowi partnerzy, także ci potencjalni, mają do nas, jak sądzę, ponadstandardowe zaufanie.
I ta wasza mikstura sukcesu jest taka oryginalna?
- Nawet na europejskim rynku nie jest powszechne, aby firmy łączyły obie te aktywności w taki sposób, jak my. Wśród dużych inwestorów zdecydowanie przeważają podmioty skupiające się bardziej na inwestowaniu i ograniczające się do wspierania "zastanych" już zespołów menedżerskich w przejmowanych przedsiębiorstwach.
Charakterystyczny dla nas sposób działania jest wynikiem zarówno naszego doświadczenia, jak i specyfiki rynku, na którym działamy.
Rynek kapitałowy w naszym kraju jest, jaki jest – rodzimego kapitału jest wciąż stosunkowo mało, a jednocześnie transparentność tego, gdzie pojawiają się "inwestycyjne okazje", też pozostaje o wiele mniejsza niż na Zachodzie.
A że ów rynek jest dość skromny, to - poza niektórymi wyjątkami - nie rozwinął się zbytnio ani zorganizowany, profesjonalny system instytucji i usług dla przedsiębiorców poszukujących kapitału, ani też sieć wysokiej klasy doradców i analityków, którzy mogliby wspierać międzynarodowych inwestorów.
Uderza skala waszej działalności, włącznie z momentami, gdy rozpoczynacie aktywność w nowej dla siebie branży. Śmiało i z przytupem…
- Nasze umiejętności i kapitał wiedzy stanowią istotny element naszej strategii. Kiedy wchodzimy na nowe dla nas rynki, zawsze staramy się współpracować z ekspertami, którzy mają dogłębną znajomość danego sektora, redukując w ten sposób ryzyko inwestycyjne do minimum.
Niedawno zdecydowaliśmy, by – poprzez naszą spółkę portfelową OnTrain – zdecydowanie rozpocząć działalność na rynku wynajmu lokomotyw, przed którym rysują się - według nas - bardzo dobre perspektywy. Współpracujemy przy tym projekcie z wybitnymi specjalistami, w tym z braćmi Piotrem i Arkadiuszem Ignasiakami oraz Jackiem Szczegodzińskim, którzy kiedyś założyli największą tego typu firmę w Europie Środkowo-Wschodniej - czyli Cargounit. W przeszłości, wraz z Oaktree, rozważaliśmy przejęcie tej firmy, ale ostatecznie do transakcji nie doszło.
Nic straconego – po zakończeniu okresu karencji, wynikającego z umowy antykonkurencyjnej, bracia Ignasiakowie, Jacek Szczegodziński razem z nami i Marguerite założyli nową firmę tego typu.
Decyzja o zaangażowaniu się w branżę transportu kolejowego znakomicie mieści się w naszych długofalowych planach poszukiwania branż i sektorów, które sukcesywnie będą się zmienić wskutek reperkusji globalnych zmian klimatycznych i walki z nimi. Nie bez znaczenia są tu też dalekosiężne zamierzenia Unii, by poważna część transportu trafiła z dróg na tory.
Griffin Capital Partners - wraz z Kajima Europe - przejął większościowe udziały w PAD RES - firmie deweloperskiej rozwijającej projekty z energetyki odnawialnej, Fot. Griffin Capital Partners
To fragment – jak pan to nazywa - "praktyki climate transition" w waszej strategii?
- Tak. "Climate transition" traktujemy jako ramy dla modeli biznesowych, które opierają się na założeniu, że zmiany klimatyczne wymuszają i wymuszą dosyć dramatyczną transformację polityki energetycznej, ale i gospodarki. A to otwiera nowe możliwości inwestycyjne.
Przykładem naszych działań w tej mierze są inwestycje w odnawialne źródła energii. Nieprzypadkowo - wraz z Kajima Europe - przejęliśmy większościowe udziały w PAD RES - firmie deweloperskiej rozwijającej projekty z energetyki odnawialnej, a później w firmie Hymon - specjalizującej się w instalacjach fotowoltaicznych.
Czy fuzje i przejęcia na polskim rynku to skuteczna, jedyna droga na wydatnie większą aktywność polskiej gospodarki w eksporcie, a już zwłaszcza w inwestycjach za granicą? Dlaczego mamy tak mało firm o formacie (skala) europejskiej czy globalnej czołówki? To tylko kwestia relatywnie krótkiej historii polskiego kapitalizmu?
- Tak, w 90 proc. ten problem wynika z dość krótkiej historii naszego modelu kapitalizmu. Akumulacja polskiego kapitału przez 35 lat III Rzeczpospolitej jest stosunkowo niewielka, aczkolwiek choćby przykład grupy stworzonej przez Michała Sołowowa, niezwykle sprawnego biznesmena i inwestora, skupionej na pewnej części rynku, zasługuje na baczną uwagę i dowodzi, że jednak można…
Nie powinniśmy oczekiwać też cudów w średniej wielkości kraju, z takim a nie innym zapleczem kapitałowym; porównania pod tym względem z zachodem Europy, a tym bardziej z USA, są w tym kontekście mało sensowne.
Mamy szeroką warstwę polskich przedsiębiorców, którzy z sukcesem zbudowali rzeszę całkiem dużych firm; kapitał w naszym kraju rozłożył się, powiedziałbym, bardziej demokratycznie nawet w porównaniu do niektórych sąsiadów. W Czechach z 10 rodzin posiada (proporcjonalnie) sporo większy udział w PKB kraju niż w Polsce.
A skoro kapitał jest mocno rozproszony, to w konsekwencji działa mniej rodzimych grup kapitałowych, mogących inwestować na dużą skalę.
To wszystko? Tylko struktura?
- Nie. Polski rynek kapitałowy jest również źle zorganizowany. Na depozytach bankowych Polaków (ale i firm) leży dobrze ponad biliard złotych. A to przecież najmniej efektywna i najbardziej konserwatywna forma lokowania kapitału; "transport" tych depozytów do "obiegu inwestycyjnego" odbywa się za pomocą systemu bankowego, czyli de facto - kredytu.
Giełda i podstawy systemu finansowego powstały stosunkowo szybko w wyniku naszej ustrojowej transformacji, ale potem ich rozwój mocno przyhamował, m.in. wskutek politycznych obaw. Dobrym przykładem są wciąż nieobecne u nas fundusze REIT (Real Estate Investment Trust), które umożliwiałyby powszechne inwestowanie w nieruchomości, nawet od kwot rzędu kilkuset złotych, bez konieczności zakupu całej nieruchomości, jak np. kawalerki.
Nie mówimy tu o sytuacji, by jak USA, gdzie przy świetnie działającym rynku finansowym oszczędności obywateli lokowane są w prawie – jeśli dobrze pamiętam – 48 proc. w akcjach. Jednakże dysproporcje w Polsce są w tej kwestii zbyt duże. I znów wracamy – obok braku tradycji i właściwej finansowej edukacji – do poważnego deficytu regulacji.
Współpracujecie z licznymi globalnym funduszami inwestycyjnymi – m.in. Oaktree Capital Management, Pacific Investment Management Company (PIMCO), Kajima Corporation czy Bridgepoint. Ufają wam…
Widać, że inwestorzy nam ufają. Importujemy znaczną część kapitału, który inwestujemy, także dlatego, że go w Polsce po prostu nie ma. Staramy się wykorzystywać nasz rynek kapitałowy – mamy na przykład dwie spółki na giełdzie (Echo Investment i Murapol) - lecz nadal pozostaje on płytki. Powtarzam: również i dlatego, że brakuje właściwych, odważnych regulacji.
Gdyby powstała na przykład ustawa o wspomnianych REIT-ach, w dodatku przewidująca ulgi podatkowe dla indywidualnych inwestorów, sami bylibyśmy w stanie utworzyć REIT-owe platformy nawet w trzech klasach aktywów, z kapitalizacją na poziomie kilku miliardów złotych. A przecież nie bylibyśmy jedyni!
Regulacje… Oto jeden z głównych powodów, dla których produkty i przedsięwzięcia, które tworzymy, finalnie sprzedajemy dużym podmiotom międzynarodowym, a nie polskim, rozproszonym inwestorom.
"To, co napawa optymizmem, to relatywnie duża siła polskiej giełdy. Doczekaliśmy się w ostatnich miesiącach wreszcie dwóch dużych debiutów na GPW (Żabka i Diagnostyka - przyp. red.), rosną także obroty, (...) są najwyższe w historii" – ocenia minister finansów Andrzej Domański, dodając, że odbudowa polskiego rynku kapitałowego się rozpoczęła. Na szczęście w jego wypowiedzi pojawiło się słowo "relatywnie". Bo kapitalizacja giełdy w stosunku do PKB jest - w porównaniu do czołówki państw Unii - kilkakrotnie mniejsza. Jakie środki pomogłyby "rozhulać" warszawski parkiet? REIT-y chyba jednak nie wystarczą…
- Najkrócej rzecz ujmując: duży potencjał - o czym już wspomniałem - cechuje te "niezaktywizowane" depozyty bankowe, a także prywatne oszczędności obywateli.
I druga kwestia: regulacje w stosunku do funduszy emerytalnych powinny być mniej restrykcyjne – tak, by większa niż dotychczas część ich środków mogła być lokowana np. na giełdzie. A przecież poza parkietem są też inne formy, jak fundusze otwarte, zamknięte etc.
Sedno sprawy polega na stworzeniu spójnego systemu inwestycyjnego, w którym różne możliwości inwestycyjne się dopełniają. Dziś taki system w Polsce jeszcze nie istnieje.
Co pan sądzi o powracających w Unii pomysłach, by scentralizować unijny nadzór, a nawet utworzyć jeden europejski parkiet (choć różnice w kapitalizacji "krajowych" giełd są niekiedy szokujące). Właściwy azymut?
- Uważam, że prawie każda idea europejskiej centralizacji jest dobra – politycznie i ekonomicznie. Byłoby dużą zaletą, gdyby wyłonił się jakiś dominujący parkiet, z przejrzystymi zasadami funkcjonowania.
Co w tym złego, by spora polska spółka bez regulacyjnych utrudnień mogła przeprowadzić ten sam listing co w Warszawie na przykład w Amsterdamie? Gdyby polskie fundusze emerytalne nie były zobowiązane do dominujących inwestycji na GPW, a same spółki nie musiały zmagać się z wewnętrznymi barierami, takimi jak odległość, inne przepisy czy dodatkowe procesy prawne, otworzyłoby to nowe możliwości. Jednolity standard proceduralny zdecydowanie uprościłby sprawę.
Gdyby duże przedsiębiorstwa przyzwyczaiły się do podobnych mechanizmów, zyskiwałyby na tym w dłuższej perspektywie: jeżeliby ich akcje czy obligacje były dostępne na giełdzie we Frankfurcie, a nie tylko w Warszawie, znacząco zwiększyłoby to liczbę inwestorów, a tym samym - potencjalnych źródeł finansowania.
Jest pan zdania, że Polska pozostaje "coraz bardziej atrakcyjnym krajem do lokowania kapitału, ale kluczowa jest stabilność prawna". Na jakich polach atrakcyjnym?
- Naszym atutem jest, rzecz jasna, stosunkowo duży rynek wewnętrzny. Dodatkowo imigracja z Ukrainy znacząco wspiera nasz rynek pracy.
Polskę charakteryzuje również wysoki poziom wykształcenia społeczeństwa i "chęć do pracy", choć problemem pozostaje dość niska produktywność, co w części wynika z niedostatecznego dokapitalizowania inwestycji w środki produkcji. Przyciąga też stabilny, sukcesywny i raczej wysoki wzrost gospodarczy.
Dla inwestorów międzynarodowych istotne jest, że nadal można u nas kupić spółkę np. za 100 mln euro i sprzedać za 200 mln euro po paru latach, a aktywa są ciągle tańsze niż w "starej Europie".
A co najbardziej mąci w naszych inwestycjach?
- No właśnie niestabilność prawa, nadregulacja czy zła regulacja. Są to zjawiska powszechnie krytykowane - nawet w Stanach Zjednoczonych, choć tam sytuacja jest dużo lepsza. Przykład? Rząd Zjednoczonej Prawicy znacząco zahamował rozwój energetyki wiatrowej – taki krok to zarówno błędne przepisy, jak i wyraz nieudolnej polityki gospodarczej.
Jeśli chodzi o politykę fiskalną, to jeszcze za czasów poprzedniego rządu, tzw. aparat skarbowy wpadł na pomysł, by naliczać tzw. withholding tax – podatek od transferu dywidend do firm z takich krajów jak Luksemburg, co zresztą jawnie stoi w sprzeczności z regulacjami europejskimi.
Taki nagły "skok na kasę", połączony z żądaniem udowodnienia, że dana firma to realnie działająca organizacja, poważnie ochładza zapał do inwestycji w Polsce. Notabene: obecny rząd też nie jest w stanie rozwiązać tego problemu od przeszło roku…
Polityka podatkowa to kluczowy element motywujący do inwestowania, zarówno dla krajowych, jak i międzynarodowych podmiotów.
Kłopoty i zawirowania wywołuje także polityka rządowych subsydiów. Przykładem może być program "Kredyt na start". Abstrahując już od tego, że jego sens jest wątpliwy (ograniczony zasięg, skutki w postaci poważnej zwyżki cen mieszkań na rynku), warto zwrócić uwagę na chaotyczne i sprzeczne deklaracje związane z jego kontynuowaniem. Najpierw nowy rząd zapowiedział kontynuację programu, potem zdecydował, że go nie przedłuży, by na koniec dodać, że może pojawi się on pod koniec roku.
Ten chaos jest absolutnie niszczący dla rozwoju rynku mieszkaniowego w Polsce, bo wstrzymuje popyt: ludzie czekają na awizowane subsydia, wskutek czego deweloperzy w 2024 r. sprzedali mniej mieszkań, a kolejna fala wzrostu cen w momencie raptownego uruchomienia podobnych kredytów – przed nami.
Tego rodzaju polityka, oparta na krótkoterminowych akcjach, jest szkodliwa. W stabilnym systemie wsparcia przez długie lata nie powinno się zmieniać warunków, by przedsiębiorcy i inwestorzy mieli pewność, na czym mogą opierać swe decyzje.
Podobna sytuacja występuje w przypadku pomocy dla prosumentów energii elektrycznej: raz są środki, raz ich nie ma. Skutek jest podobny - chaos i trudności na rynku.
Jest pan sceptykiem co do deregulacyjnych rezultatów inicjatywy Tusk-Brzoska? To też rodzaj akcji…
- Uważam, że pomysły ludzi skupionych wokół Rafała Brzoski są bardzo dobre. Jeśli się uda wcielić w życie co najmniej połowę, to zrobimy spory krok we właściwym dla gospodarki kierunku.
Im mniej regulacji, tym lepiej. A jeżeli już muszą być wprowadzone, powinny koncentrować się na wspieraniu biznesu, a nie na jego ograniczaniu.
Liczni inwestorzy do głównych barier inwestycyjnego wejścia do Polski zaliczają wysokie koszty energii (wy też z tego powodu zrezygnowaliście z niektórych inwestycji). Czekają nas gigantyczne wydatki na zmianę struktury polskiej energetyki, a także modernizację sieci przesyłowej i dystrybucyjnej. Czy są szanse i dobre powody na angażowanie się w ten proces prywatnego rynku kapitałowego, czy to jednak mrzonka?
- Na inwestycje infrastrukturalne jest na świecie bardzo dużo środków; inwestorzy oczekują tu zresztą stosunkowo niskich zwrotów - w granicach 6-8 proc., a takie są osiągalne w inwestycjach w gotowe obiekty w odnawialnych źródłach energii; my też inwestujemy w OZE.
Główną przeszkodą, którą już podkreślałem, pozostaje brak stosownych regulacji prawnych oraz brak pewności, że nie będą one się zmieniały. Jeśli inwestorzy doświadczyli negatywnych konsekwencji (jak w przypadku ustawy wiatrakowej), może to wpłynąć na ich dalsze zaufanie do rynku na dłuższy czas.
Jesteście obecni na rynku niemieckim (Griffin Capital Partners Germany). Nasza gospodarka jest z tą niemiecką symbiotycznie powiązana. Ofensywna polityka inwestycyjna ogłoszona w zarysach przez przyszłego kanclerza Friedricha Merza rodzi realne nadzieje na rozruszanie tkwiącej w stagnacji tamtejszej gospodarki. Jakie to dla nas stwarza widoki?
- Pilnie obserwujemy rynek niemiecki – na razie nie wiadomo, co ostatecznie wyniknie z tych zapowiedzi, tym bardziej, że koalicjant (SPD) ma tradycyjnie rozbudowany program socjalny.
Tym niemniej idea, by poluzować kotwicę budżetową i wydatnie podnieść nakłady na infrastrukturę oraz armię, a także przemysł zbrojeniowy, brzmi obiecująco, gdyż oba sektory działają zwykle jak koło zamachowe całej gospodarki.
W Niemczech też by się przydała solidna deregulacja, w tym uelastycznienie rynku pracy, plus kilka reform strukturalnych. Przypomnę, że ostatnim dużym pakietem progospodarczym, ale i prospołecznym, była Agenda 2010, stworzona i wprowadzana w życie w latach 2003-2005 za rządów Gerharda Schrödera. Przyczyniła się ona do przyspieszenia rozwoju kraju przez 10-15 lat.
To dla nas ważne, gdyż polska gospodarka rzeczywiście jest silnie powiązana z niemiecką, a nasz kraj pozostaje dobrym rynkiem do "eksportu" kapitału z Niemiec, a tym samym – także dla "eksportu" miejsc pracy do Polski.
Podsumowując: w kwestii planów Friedricha Merza i CDU/CSU zachowuję ostrożny optymizm, także w kontekście potencjalnych korzyści dla Polski.
Kiedyś prof. Witold Orłowski oceniał, że nasze ostre, wewnętrzne spory polityczne "niewiele inwestorów zagranicznych obchodzą i traktują je oni, co najwyżej, jako ciekawostkę, ale ważna jest dla nich stabilność. A to, co się teraz dzieje, zmniejsza jej poczucie. Nie sądzę, by ci inwestorzy, którzy już zainwestowali w Polsce, zaczęli się wycofywać; co najwyżej ci, którzy się nad tym zastanawiali, będą się teraz zastanawiać dłużej". Prawda?
- Trochę się z panem profesorem zgadzam, a trochę nie. Międzynarodowi inwestorzy w zasadzie nie zwracają uwagi na to, która partia rządzi - lewicowa czy prawicowa - pod warunkiem, że nie wpływa to bezpośrednio na rozwój gospodarczy, integrację z Unią oraz bezpieczeństwo i ochronę inwestycji.
Jak już wspomniałem, kiedy poprzedni rząd zmienił tzw. ustawę wiatrakową ze względów ideologiczno-politycznych (także po to, by np. długoterminowo wspierać przemysł węglowy), część inwestorów zaczęła zwracać na to uwagę. Natarczywy populizm, gwałtowne zmiany w prawie gospodarczym, w podatkach, jakiekolwiek przejawy separatyzmu względem Unii – mogą budzić niepokój wśród inwestorów, co często prowadzi do większej ostrożności w podejmowaniu decyzji inwestycyjnych.
Także pod naszym adresem padało wiele pytań od inwestorów po ostatniej zmianie władzy. Można powiedzieć, że kształtuje się bardziej pozytywny klimat wokół Polski. Choć nikt nie spodziewa się obniżenia podatków, to jednak oczekiwana jest głębsza integracja z Unią Europejską oraz odblokowanie środków z Krajowego Planu Odbudowy. Zniknęły również obawy przed wprowadzeniem przepisów de facto zniechęcających do inwestycji z zagranicy.
Inny rodzaj relacji polityka-inwestycje ma wymiar międzynarodowy, to m.in. wojna u sąsiadów i skutki pandemii, polityka Donalda Trumpa… Jakie czynniki mogą tu w średniej perspektywie najmocniej oddziaływać na naszą gospodarkę?
- Wszyscy czytamy te same gazety - nie uważam się tu za specjalistę i nie będę specjalnie oryginalny, gdy stwierdzę, że wojna w Ukrainie stała się istotnym czynnikiem wpływającym na trudności w przyciąganiu kapitału do Polski. To się mocno przewijało także w naszych rozmowach.
Przy czym inwestorzy szybko się przyzwyczaili do nowej rzeczywistości – już rok, półtora po rosyjskiej agresji na Ukrainę. Wówczas na pierwszy plan znów wyszły kwestie związane ze wzrostem PKB w naszym kraju. Obecnie "radar" inwestorów bardziej koncentruje się na skutkach polityki Donalda Trumpa.
Oczywiście zakończenie walk także dla Polski stałoby się w konsekwencji gospodarczym benefitem.
No właśnie… Czy dość rozbuchane nadzieje na polskie gospodarcze korzyści po zakończeniu wojny rosyjsko-ukraińskiej mają realne fundamenty? Bo rywalizacja państw i firm na gruncie odbudowy tego państwa o międzynarodowe pieniądze będzie bezpardonowa.
- Jestem tu bardzo dużym optymistą. Nawet gdyby – w skrajnym przypadku (nie przewiduję takiego scenariusza) – cała pomoc na odbudowę trafiała do firm niemieckich, francuskich czy amerykańskich, to naturalnymi poddostawcami i podwykonawcami tak czy inaczej będą nasze firmy, nie mówiąc już o logistyce.
A jeśli Ukraina w dłuższym horyzoncie się zmodernizuje, wzbogaci, poprawi produktywność, znacznie powiększy PKB i swoje potrzeby, to zyskamy bardzo atrakcyjnego partnera gospodarczego. Warto również zwrócić uwagę na dynamiczny wzrost polsko-ukraińskiej wymiany handlowej w ostatnich latach. De facto na dłuższą metę jedyną drogą naszych sąsiadów do Europy będzie Polska.
Oglądasz archiwalną wersję strony Europejskiego Kongresu Gospodarczego.
Co możesz zrobić:
Przejdź do strony bieżącej edycji lub Kontynuuj przeglądanie