Choć nie wiadomo, kiedy zakończy się wojna w Ukrainie, to wiadomo, że odbudowa tego kraju pochłonie setki miliardów euro. Do czyjej kieszeni trafią te pieniądze i czy w tym gronie znajdą się firmy budowlane z Polski? Branża na razie dość ostrożnie podchodzi do ewentualnego wejścia na ukraiński rynek. Przedstawiciele spółek kalkulują sobie, czy bardziej kusi ich wizja zysku, czy bardziej zniechęcają obawy przed korupcją, możliwym wzrostem cen oraz niepewnością związaną z finansowaniem robót.
Podstawowym argumentem na rzecz udziału polskich firm w powojennej odbudowie Ukrainy jest oczywiście geografia - po prostu mamy najbliżej. Do tej pory Polska była przede wszystkim wielkim hubem przeładunkowym dla kierowanej z Europy i USA pomocy wojskowej i humanitarnej dla Kijowa. Po tym, jak prezydenturę w Stanach Zjednoczonych przejął Donald Trump, deklarujący doprowadzenie do zakończenia wojny za naszą wschodnią granicą, coraz więcej zaczęto mówić o czekającej w takim scenariuszu Ukrainę nieuchronnej odbudowie i możliwym udziale polskich firm budowlanych w tym procesie. I choć rychło okazało się, że obietnice szybkiego zakończenia wojny były mrzonką, to temat wciąż istnieje.
- Ukraina jest gotowa do odbudowy, ale wchodzić na rynek trzeba już teraz. Warszawa stanie się centrum międzynarodowego biznesu do odbudowy Ukrainy - mówił podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach Wasyl Bodnar, ambasador Ukrainy w Polsce.
Z wyliczeń sporządzonych przez Bank Światowy we współpracy z ONZ, Komisją Europejską i rządem ukraińskim wynika, że odbudowa Ukrainy ze zniszczeń spowodowanych rosyjską agresją kosztować ma 506 mld euro. To ponad dwa razy tyle, ile wynieść mają całe tegoroczne wydatki polskiego budżetu. Te liczby mogą robić wrażenie. W tym też kontekście można odczytywać głosy ukraińskich dyplomatów, którzy namawiając polskich przedsiębiorców do mocniejszego wejścia na tamtejszy rynek, przekonują, że mogą stać się oni (z korzyścią dla siebie) reprezentantami globalnego biznesu.
- Do naszej izby docierają przedsiębiorcy z USA, Korei, Japonii i mówią "znajdźcie nam polskiego podwykonawcę na Ukrainę, my mamy pieniądze, projekt, ale znajdźcie nam polską firmę" - potwierdził Dariusz Szymczycha, pierwszy wiceprezes Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej.
- Na razie nie planujemy tam w ogóle być, natomiast jeśli ktoś przyjdzie i zamówi u nas milion modułów, to dostarczymy - krótko zamknął temat podczas ostatniej konferencji wynikowej Erbudu prezes tej spółki Dariusz Grzeszczak. Nie on jeden zresztą spośród obecnych na polskim rynku budowlanym dużych graczy dystansuje się od wejścia na ten rynek.
- Kto pojedzie dziś na Ukrainę budować? Tu nie ma firm, które są to w stanie finansowo wytrzymać - stwierdził kilka dni temu podczas obrad sejmowej Komisji Infrastruktury prezes Mirbudu Jerzy Mirgos, zwracając przy okazji uwagę na kłopoty firm wynikające z realizacji niedochodowych kontraktów na krajowym "podwórku".
- Polskie firmy mogą tam zaistnieć wtedy, gdy przyjdą z polskimi pieniędzmi. Wtedy będą czuły się bezpiecznie i miały przewagi - mówił w trakcie Europejskiego Kongresu Gospodarczego Leszek Gołąbiecki, wiceprezes zarządu i zarazem dyrektor wykonawczy Unibepu.
Mający siedzibę w Bielsku Podlaskim Unibep działał na terenie Ukrainy jeszcze przed wybuchem pełnoskalowej wojny, budując centra handlowe w Charkowie i Kijowie, obiekty mieszkalne, a także realizując kontrakty infrastrukturalne. W ograniczonym zakresie (ze zredukowanym i przesuniętym do Lwowa zespołem) działa zresztą nadal, budując przejście graniczne w mieście Szeginie. Ma status przedsiębiorstwa krytycznego dla gospodarki Ukrainy, a kierownictwo spółki planuje ponownie otworzyć biuro w Kijowie i "powoli penetrować rynek".
- Chcemy odnaleźć swoją niszę w tym zakresie. To będzie bardzo powolny proces. Najważniejsza będzie kwestia bezpieczeństwa - zastrzegł prezes Unibepu Andrzej Sterczyński.
Do otworzenia biura w Ukrainie gotowy jest także Polimex Mostostal. W skład Grupy Kapitałowej wchodzi zatrudniający obecnie dziś ponad 100 pracowników Zakład Konstrukcji Stalowych w Czerwonogrodzie (obecnie Szeptycki) w zachodniej Ukrainie.
- Dzięki tej spółce wiemy, jak działa się w tym otoczeniu biznesowym, jest tam kadra menadżerów, mamy swój przyczółek, miejsce do którego możemy pojechać – mówił podczas niedawnej konferencji wynikowej Jakub Stypuła, prezes zarządu Polimeksu Mostostalu. Jak podkreślił, Grupa ma wstępny plan rozwoju swej obecności za naszą wschodnią granicą i nie sprowadza się on wyłącznie do rozbudowy możliwości zakładu w Czerwonogrodzie.
- To jest jeden z segmentów działalności produkcyjnej, natomiast jeżeli będziemy chcieli się rozwinąć, to będziemy się chcieli rozwinąć w zakresie budownictwa energetycznego, kubaturowego, być może również prefabrykacji – stwierdził Jakub Stypuła.
- Mamy pełen tabor sprzętowy, mamy know-how. Niczego nam nie brakuje, żeby kontrakty za wschodnią granicą również realizować - tak z kolei mówił Przemysław Bokwa, prezes działającej w południowo-wschodnich województwach Polski Grupy PBI. Z jego perspektywy niewielka odległość od granicy należących do Grupy kopalń kruszywa i wytwórni mas bitumicznych to duży atut, choć nie kryje również obaw o to, że rozpoczęcie procesu odbudowy Ukrainy pociągnie za sobą odpływ z polskiego rynku budowlanego części ukraińskich pracowników oraz spowoduje wzrost cen materiałów i surowców (to ostatnie i tak zresztą może nastąpić ze względu na skalę planowanych w Polsce inwestycji infrastrukturalnych).
- Mam nadzieję, że proces odbudowy będzie przemyślany i rozciągnięty w czasie na tyle, żeby tych perturbacji było jak najmniej - mówi prezes Grupy PBI.
Zdaniem Damiana Kaźmierczaka, wiceprezesa Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa, w wielu polskich firmach budowlanych zapadły już kierunkowe decyzje o wejściu na rynek ukraiński, lecz spółki koncentrują się na prywatnych inwestorach i instytucjach międzynarodowych, takich jak Bank Światowy, ONZ, Europejski Banku Odbudowy i Rozwoju czy Europejski Bank Inwestycyjny, a zatem podmiotach finansujących kontrakty z pominięciem ukraińskiego systemu zamówień publicznych.
- Korupcja pozostaje czynnikiem skutecznie zniechęcającym do współpracy z ukraińskimi instytucjami państwowymi - tłumaczył Kaźmierczak (o obawach z tym zjawiskiem związanych mówili także przedstawiciele Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej). Wiceprezes PZBP zwrócił uwagę, że jak na razie polskie firmy zainteresowane udziałem w odbudowie Ukrainy, działają głównie na własną rękę.
- Systemowe wsparcie państwa polskiego dla polskiego biznesu w Ukrainie wymaga zdecydowanej poprawy. Choć na szczeblu centralnym funkcjonuje kilka ośrodków zajmujących się tematem Ukrainy, to - w mojej ocenie - brak im koordynacji i realnej sprawczości - uważa Kaźmierczak.
- Brakuje mi rządowego funduszu - nawet o wartości kilkuset milionów złotych - dedykowanego odbudowie konkretnych obiektów w Ukrainie z udziałem polskich firm: od etapu projektowania, przez dostawy materiałów, aż po wykonawstwo i nadzór inwestorski. Takie przedsięwzięcie mogłoby nadać realny impuls obecności naszych firm na rynku ukraińskim - dodał.
- Prośba do strony rządowej jest taka, żeby zastanowić się nad tanim kredytem dla polskich firm - wtórował mu Leszek Gołąbiecki.
Wiceprezes Unibepu przypomniał, że przed wybuchem pełnoskalowej wojny działająca na ukraińskim rynku spółka korzystała z oferowanego przez Polski Fundusz Rozwoju programu wsparcia polskiego eksportu.
- Dzięki temu my mogliśmy zaistnieć na tym rynku, mając bezpieczne finansowanie projektów, co dla branży budowlanej - zwłaszcza za granicą - jest podstawą. Biliśmy konkurencyjni względem innych firm, bo dzięki tanim kredytom inwestorzy wybierali naszą ofertę - tłumaczył Gołąbiecki.
Oglądasz archiwalną wersję strony Europejskiego Kongresu Gospodarczego.
Co możesz zrobić:
Przejdź do strony bieżącej edycji lub Kontynuuj przeglądanie