- Wspieranie Ukrainy kosztuje. Bo bezpieczeństwo kosztuje. Ale zastanówmy się jakie koszty ponieślibyśmy, gdyby wojna przekroczyła naszą granicę… Pamiętajmy, że Ukraina walczy także o naszą wolność i płaci za to najwyższą cenę - mówi Jerzy Buzek..

Coraz bardziej oczywiste jest, że na wojnie w Ukrainie poległa wizja świata, jaki znamy od trzech pokoleń.  Jaki więc on będzie?  - Szczerze? Nie wiem… - mówi profesor Jerzy Buzek, były premier i poseł do Parlamentu Europejskiego w rozmowie ze Zbigniewem Konarskim. – Wiem tylko, że każdy kryzys jest szansą na lepsze jutro, na przebudzenie.

  • Rosja to nie jest zwyczajny kraj, interesy z Rosjanami są objęte najwyższym stopniem ryzyka. Tak było w zasadzie zawsze, a od rosyjskiej aneksji Krymu - stały się moralnie nie do obrony - podkreśla Jezy Buzek.
  • Jerzy Buzek: - Nikt w Unii Europejskiej nie powinien być stawiany przed dramatycznym wyborem: opłacić rachunek za ogrzewanie czy kupić jedzenie i leki.
  • Ukraina będzie potrzebowała swojego Planu Marshalla - zróbmy wszystko, żeby to był Zielony Plan Marshalla - wskazuje były polski premier. 

Najpierw pytanie, które jest ważniejsze od wszystkich innych pytań: czy Putin napadnie na Polskę?

- Zbrojnie, w konwencjonalnym rozumieniu - nie. Byłby to atak na całe NATO - dziś widać realne znaczenie naszego wejścia w 1999 r. do Sojuszu. Ale zdajmy sobie wreszcie wszyscy sprawę z tego, że Putin jest na wojnie informacyjnej z Polską, z całą Unią Europejską od dawna - i wygrał już sporo bitew. 

Panie premierze, właściwie kogo zaatakowała Rosja? Ukrainę? Europę? Świat Zachodu? Po prostu świat? To wojna na wschodnich rubieżach Europy? W Europie? III wojna światowa?

- Po pierwsze - to zemsta na wolnej Ukrainie. To taka bolszewicka skłonność do fizycznego niszczenia niepokornych. Jej efektem był Wielki Głód, czyli zagłodzenie milionów Ukraińców w zemście za niepodległościowe ruchy na początku XX w. Było nim także ludobójstwo w Katyniu – zemsta za Bitwę Warszawską.

Putin nie przewidział tak solidarnej reakcji Zachodu. Tego, że potraktujemy tę wojnę jako atak na nasze wspólne wartości - przede wszystkim na wolność. Nie przewidział, bo widzi świat tylko przez pryzmat siły; utknął mentalnie w najmroczniejszym okresie XX w. W efekcie, choć w dwa dni miał rozprawić się z urojonymi ukraińskimi „nazistami”, drugi miesiąc jest na wojnie z całym wolnym, demokratycznym światem.

Skupmy się na tym, co możemy zrobić my

Z okolic rosyjskich ośrodków proputinowskich dochodzą głosy: „Skoro świat nas nie chce, to po co nam taki świat?”. Odczytuje pan ten przekaz jako wyraz determinacji, atomową groźbę? A tak w ogóle: czy ów świat miał kiedykolwiek jakąkolwiek demokratyczną propozycję dla Rosjan po pieriestrojce?

- A czy miał dla Ukrainy? To nie świat ma mieć propozycję - my nie narzucamy swojego porządku innym narodom. Na poziomie Unii Europejskiej współpracowaliśmy z rosyjskim społeczeństwem obywatelskim, reagowaliśmy na łamanie tam praw człowieka.

Błędem było traktowanie Rosji przez część europejskiego mainstreamu jak biznesowego partnera, a już zwiększanie zakupów gazu po aneksji Krymu i wojnie w Donbasie jest niewybaczalne.

Od lat przestrzegałem przed interesami i interesikami z Rosją, byłem adwokatem aspiracji państw Partnerstwa Wschodniego, uczestniczyłem w obydwu Majdanach, walczyłem o zatrzymanie zarówno Nord Stream 1, jak i Nord Stream 2. Za to wszystko jestem na czarnej liście Putina.

Co do atomowej groźby: tak tego nie odczytuję, ale nie wykluczałbym, niestety, że przy obecnym stopniu nasilenia propagandy i poparciu skorumpowanej cerkwi oraz głębokiej frustracji Putina jest to w jakimś stopniu realne zagrożenie.

Czy Stany Zjednoczone i Unia Europejska wypracują nową doktrynę wschodnią na „po wojnie”? Czy może zaraz po tym, gdy umilkną strzały, podwiną ogony i pogodzą się z jakimś tam, pewno kruchym status quo?

- Panie redaktorze, skupmy się na tym, co możemy zrobić my: ja jako polski europoseł, pan jako dziennikarz, my jako Polacy, Polska jako państwo członkowskie Unii Europejskiej i NATO. Unia to my! Co więc ta Unia robi, zależy też od polskiego rządu – obecnego i przyszłego. I dlatego ważne, byśmy mieli proeuropejski, kompetentny i odpowiedzialny rząd na te trudne czasy.

Błędem było traktowanie Rosji przez część europejskiego mainstreamu jak biznesowego partnera, a już zwiększanie zakupów gazu po aneksji Krymu i wojnie w Donbasie jest niewybaczalne - mówi Jezy Buzek. Fot. PTWP

Upominajmy się o solidarność

Wszyscy wiemy, co powiedział Lech Kaczyński w 2008 roku mieszkańcom Tbilisi. Ja zatem zacytuję rzadziej przytaczany fragment jego wystąpienia: „Wierzymy, że Europa zrozumie wasze prawo do wolności i zrozumie też swoje interesy. Zrozumie, że bez Gruzji Rosja przywróci swoje imperium, a to nie jest w niczyim interesie”. Europa teraz lepiej rozumie „swoje interesy”? Zmieniła się w ciągu tych 14 lat, które upłynęły między misją „Tbilisi” a misją „Kijów”?  

- Europa na pewno jest w innym miejscu niż 14 lat temu. Wielu ludziom w końcu otwarły się oczy. Najbardziej wyrazisty, choć nie jedyny tego przykład, to radykalny zwrot w polityce Niemiec. Ale oczywiście oczekiwalibyśmy znacznie więcej. Zarówno od Niemiec, jak i od Francji, nie mówiąc już o Węgrzech. Wobec ludobójstwa na Ukrainie, kampanie wyborcze we Francji i na Węgrzech nie są żadnym usprawiedliwieniem.

Pytam o te „europejskie interesy”, bo niektórzy przedsiębiorcy już zwietrzyli wojenną okazję do pomnożenia swych majątków. I znajdują ciche poparcie niektórych polityków. Można by powiedzieć: nic nowego… Ale to rysa na unijnej solidarności. Europa wcale nie jest takim monolitem, jakim być powinna. Już dziś. Co będzie za miesiąc, za rok...?

- Upominajmy się o solidarność, punktujmy każde niekonsekwentne zachowania; nie tylko mamy do tego prawo – to nasz obowiązek! Ale zacznijmy od siebie. Polski rząd też jedynie słowami reaguje na TIR-y na białoruskich i rosyjskich blachach, wiozące wsparcie dla armii Putina przez naszą granicę z Białorusią. A co z interesami oligarchy Olega Deripaski i blisko tysiąca innych rosyjskich firm w Polsce? Co ciekawe, niemal połowa z nich zarejestrowana została u nas dopiero w ciągu ostatnich 3 lat.

Wydaliliśmy niedawno 45 rosyjskich szpiegów udających dyplomatów. Dlaczego jednak dopiero teraz? I pomyślmy: ilu mamy w kraju trolli - opłacanych rublami, a działających za przyzwoleniem służb...

Wspieranie Ukrainy kosztuje

Co więc pan powie naszym przedsiębiorcom stającym przed dramatycznym dylematem: w imię solidarności zamknąć interesy w Rosji czy jednak ratować biznes, pracowników i wesprzeć gospodarkę, bo tylko silna będzie w stanie pomagać Ukrainie? 

- Mam ogromnie dużo empatii dla polskich przedsiębiorców, ale powtórzyłbym im to, co mówiłem od lat: Rosja to nie jest zwyczajny kraj, interesy z Rosjanami są objęte najwyższym stopniem ryzyka. Tak było w zasadzie zawsze, a od rosyjskiej aneksji Krymu – stały się moralnie nie do obrony.

Wspieranie Ukrainy kosztuje. Bo bezpieczeństwo kosztuje. Ale zastanówmy się jakie koszty ponieślibyśmy, gdyby wojna przekroczyła naszą granicę… Pamiętajmy, że Ukraina walczy także o naszą wolność i płaci za to najwyższą cenę.

Należy się oczywiście zastanowić, jak tym firmom i ich pracownikom pomóc. To zadanie państwa. Rząd musi zakończyć spór o praworządność, bo zablokowane z jego winy unijne pieniądze są dziś Polkom i Polakom potrzebne jak nigdy wcześniej.

Trzeba też ograniczyć rozdawnictwo służące trwaniu przy władzy: miliardy na TVP, na propagandowe organizacje, projekty i prasę; te pieniądze na pewno bardziej przysłużą się polskim przedsiębiorcom i rolnikom.

Panie premierze: czym różnią się dzieci z Aleppo od dzieci z Charkowa? Tym, że te syryjskie są daleko, a ukraińskie blisko? Czy Charków jest dostatecznie blisko Berlina, Paryża, Londynu i Waszyngtonu, by cokolwiek z tego wynikało?

- Dzieci z Aleppo od dzieci z Charkowa nie różnią się niczym. Tak jak niczym nie różnią się od naszych przyjaciół z Ukrainy uchodźcy na polsko-białoruskiej granicy; ci, którzy uciekali przed wojną, a których rząd skazywał na zamarznięcie. „Wszystkie dzieci są nasze”.

Problem w tym, że obecne polskie władze uważają, zdaje się, że jest inaczej.

Wydaje się, że tym razem świat Zachodu postawił wszystko na jedną kartę. Rosja zresztą chyba też. Stany Zjednoczone i Unia Europejska zaangażowały w wojnę w Ukrainie cały swój autorytet. Sytuacja jest zerojedynkowa – albo my, albo on. Ta wojna nie może zatem skończyć się tak po prostu podpisaniem układu pokojowego, a świat już nie powróci do stanu „sprzed”. To jaki będzie?

- Prezydent Zełenski powiedział, że ta wojna to walka dobra ze złem. Zgadzam się z nim w stu procentach. Przyszłość świata zależy więc od wyniku tej wojny. W żadnym przypadku nie może być mowy o wymuszaniu na Ukrainie warunków zawieszenia broni, jak to zrobiono w roku 2014.

Świat Zachodu wciąż broni się – czuję paradoks tego słowa! – przed otwartym, globalnym konfliktem zbrojnym. A więc nie stawia wszystkiego na jedną kartę. Tragizm tej sytuacji polega na tym, że pokój i względny spokój na Zachodzie ma cenę ludzkiego życia – Bohdana z Mariupola, małego Mykhajlyka z Charkowa czy Oleny z Chersonia.

Jaki ten świat będzie? Odpowiem szczerze: nie wiem. Wiem tylko, że każdy kryzys jest szansą na lepsze jutro, na przebudzenie.

Czy potrafiłby pan wyobrazić sobie rok temu konfiskaty rosyjskich majątków w Londynie, piłkarską Ligę Mistrzów bez pieniędzy Gazpromu albo plany całkowitego odcięcia się od rosyjskiego gazu? To przebudzenie już nastąpiło, ale ważne, byśmy tacy przebudzeni byli zawsze, a nie tylko w czasach kryzysu.

A Wielki Smok wciąż śpi. Choć raczej należałoby powiedzieć: udaje, że śpi. Pekin nie udzielił jednoznacznego wsparcia Moskwie, ale przecież w ostatecznym rozrachunku nie pozostanie obojętny… Czy Zachód powinien grać na chińskich ambicjach, by osłabiać Rosję?

- Odpowiem krótko: z każdym, kto w jakikolwiek sposób może pomóc zakończyć barbarzyńskie topienie Ukrainy we krwi, Zachód powinien umiejętnie rozmawiać. Chiny nie są tu wyjątkiem.

Jestem za derusyfikacją polskiej gospodarki

Nie sposób wyobrazić sobie kontynuowania „normalnych” stosunków gospodarczych z Rosją, ale wymazanie jej z gospodarczej i geopolitycznej mapy świata też nie wydaje się możliwe. Tymczasem premier Morawiecki, ogłaszając uruchomienie „tarczy antyputinowskiej”, zapowiedział pełną derusyfikację polskiej gospodarki. I wzywa do tego samego całą Unię Europejską. Słusznie, trudno go nie poprzeć. Niemniej mamy tu do czynienia z klasyczną kwadraturą koła. Pan jest „byłym premierem”, więc może panu będzie łatwiej niż urzędującemu: jak rozwiązać ten polski, europejski i globalny problem?

- Od dawna mam trudność z komentowaniem słów przedstawicieli obecnych władz; powstrzymam się i tym razem. Lepiej mówić o konkretach.

Na pewno jestem za derusyfikacją polskiej gospodarki. Tylko że dziś, gdy rozmawiamy, nie widzę żadnych konkretnych działań rządu w tym kierunku (rozmowę przeprowadzon0 przed ostatnimi dccyzjami rządu - przyp. red.). (...)

Co więcej: opozycja, ale i dziennikarze, od dawna alarmują, że w ostatnich latach Polska sprowadza rekordowe ilości rosyjskiego węgla. Co słyszeliśmy w odpowiedzi? Najpierw, że to nieprawda; potem, gdy nie dało się tego ukryć, że może i tak, ale rząd nic nie może z tym zrobić; a teraz – czy to jeszcze w ogóle kogokolwiek dziwi? – winna jest, oczywiście – Unia Europejska!

Całkowite uniezależnienie się od surowców energetycznych z Rosji, które są traktowane przez Putina jak broń, leży w zasięgu ręki. Potrzebne są wola i determinacja polityków wszystkich krajów Unii, także Polski.

Ważne były słowa prezydenta Bidena: ten konflikt nie skończy się z dnia na dzień, przed nami lata zabiegów i działań, aby w tej walce o przyszły obraz świata wygrał nasz model – świat demokracji, prawa człowieka i wolności, praworządności.

Nasz premier jest bardzo stanowczy. Mówi: „Dość tego hamletyzowania!”.

- „Słowa, słowa, słowa…” – to też Hamlet… Bo ileż to w mojej redakcji powstało optymistycznych w tonie artykułów o „dywersyfikacji”, „uniezależnieniu”, „odejściu od”, o skądinąd powszechnie popieranej idei Unii Energetycznej, w której zawiązywanie jest pan zresztą od lat zaangażowany. A teraz okazuje się, że nasze źródła dostaw surowców energetycznych wciąż nie są dostatecznie zdywersyfikowane. Rzeczywiście mamy co derusyfikować…

Z nikim nie będę się licytować na stanowczość. Powtórzę: wolę konkrety. Oto one: rok 2010 – mój i Jacques’a Delorsa pomysł powołania Europejskiej Wspólnoty Energetycznej, później przekuty w Unię Energetyczną, i reforma mechanizmu współpracy państw Unii z partnerami z Ukrainy, Gruzji i Bałkanów, za którą byłem odpowiedzialny.

Dalej: rozporządzenie o bezpieczeństwie dostaw gazu do Europy. Koncepcja wspólnych zakupów energii i rewizja dyrektywy gazowej wymierzona w Nord Stream 2. Ogłoszony w Katowicach projekt powołania Funduszu Sprawiedliwej Transformacji. Działania na rzecz innowacji, rozwijania odnawialnych źródeł. Właśnie rozpoczęte prace nad Pakietem wodorowo-gazowym i regulacją w sprawie magazynów gazu. Moje rozmowy przeprowadzone w 2015 r. z administracją Baracka Obamy o otwarciu eksportu amerykańskiego gazu LNG do Europy. I, cofając się o ponad 20 lat: podpisana z ówczesnym premierem Norwegii, a obecnym szefem NATO Jensem Stoltenbergiem, umowa o dostawach norweskiego gazu do Polski…

Tyle, w ogromnym skrócie, zdołałem zrobić – jako premier, przewodniczący Parlamentu Europejskiego, szef komisji ITRE i europoseł – dla dywersyfikacji, a tym samym dla derusyfikacji naszej energetyki. Mogę tylko zapytać: gdyby to wszystko nie zostało zrobione…?

W pojedynkę wszystkie kraje unijne są małe

W sprawie pakietu regulującego unijny rynek wodoru oraz gazu ziemnego i gazów odnawialnych, będzie pan sprawozdawcą Parlamentu Europejskiego. Mam rozumieć, że znów staje pan na czele batalii o energetyczną przyszłość Unii?

- W zasadzie uczestniczę w niej od 18 lat, czyli od początku mojej pracy w Parlamencie Europejskim. Pakiet wodorowo-gazowy to tylko kolejna odsłona. Jest on istotny z co najmniej trzech powodów. Po pierwsze: rosyjska wojna przeciwko Ukrainie boleśnie przypomina nam, że troski o bezpieczeństwo, w tym energetyczne, nigdy za wiele. Dlatego będziemy wzmacniać zapisy w tym zakresie – te dotyczące wsparcia dla infrastruktury LNG czy wspólnych zakupów gazu.

Po drugie: jeśli Unia serio myśli o uniezależnieniu się od węgla, gazu i ropy z Rosji na długo przed 2030 rokiem, musi postawić na gazy niskoemisyjne rodzimej produkcji: biogaz, biometan oraz wodór. I tu kluczowe zatem jest stworzenie warunków stymulujących rozwój infrastruktury.

I po trzecie: w centrum tych starań zawsze i wszędzie pozostawać powinni obywatele, troska o konsumentów i przeciwdziałanie szokom cenowym. Nigdy więcej nikt w Unii nie powinien być stawiany przed dramatycznym wyborem: opłacić rachunek za ogrzewanie czy kupić jedzenie i leki.     

Czy obecna sytuacja sprzyjać będzie myśleniu o wspólnej, unijnej polityce zaopatrzenia w surowce energetyczne? Czy też raczej każdy będzie walczył o swoje po swojemu?

- Były przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker trafnie mawiał: w pojedynkę, i w ujęciu globalnym, wszystkie kraje unijne są małe, tylko jeszcze nie wszystkie przyjęły to do wiadomości.

Dziś znaczenie unijnej współpracy jest widoczne jak być może nigdy wcześniej. I sądzę, że czas „myślenia” definitywnie się skończył – nadszedł czas działań!

Tak jak już mówiłem: pomysł wspólnych zakupów energii położyliśmy na stole 12 lat temu! I od początku było dla niego poparcie w Komisji Europejskiej oraz w Parlamencie Europejskim. Blokowały go jednak w Radzie rządy państw członkowskich – przy wsparciu, a często z inspiracji, krajowych czempionów energetycznych.

Po rosyjskiej agresji na Ukrainę, w tej samej Radzie, nagle nastąpiło pełne otwarcie na ideę takich wspólnych zakupów – i to już w perspektywie najbliższej zimy! To dobrze: jeśli bowiem rzeczywiście mamy zmniejszyć import gazu z Rosji o 2/3 jeszcze w tym roku, a to cel nowego unijnego Planu „REPower EU”, to tylko dzięki wspólnym, solidarnym, odpowiednio skoordynowanym działaniom.

To samo dotyczy obowiązku zapełniania magazynów gazu w Unii przed każdą kolejną zimą –w Parlamencie kieruję zespołem, który ma pilnie przygotować wytyczne i przepisy rozporządzenia w tym zakresie. Powinny wejść w życie w ciągu zaledwie trzech miesięcy.

Przyzwoita odpowiedź? Szybsza transformacja!

Co z „zieloną transformacją”? Profesor Klaus Bachmann z Uniwersytetu SWPS uważa, że znacząco przyśpieszy. Bo nie będzie innego wyjścia. Może mieć rację…

- Jako Unia importujemy z Rosji blisko 45 proc. gazu i węgla oraz około 25 proc. ropy. Płacąc za nie, zasilamy budżet Putina, także militarny. Mówiąc wprost: rakiety i czołgi, którymi rosyjskie wojsko ostrzeliwuje cywilów, domy dziecka i szpitale w Ukrainie, są niestety finansowane także z naszych pieniędzy.

Jaka może być zatem nasza jedyna, mądra, a zarazem przyzwoita odpowiedź? Szybsza zielona transformacja! Ma ona przecież wyeliminować nasze zapotrzebowanie na te trzy surowce energetyczne – a to odetnie Putina od środków z Unii.

Przyśpieszenie rozwoju odnawialnych źródeł energii, poprawienie efektywności energetycznej albo zakaz sprzedawania nowych samochodów z silnikami spalinowymi po roku 2035 to zatem nie tylko sposób na walkę z globalnym ociepleniem, ale i z uzależnieniem od surowców z Rosji.

Jestem przekonany, że główne założenia Europejskiego Zielonego Ładu pozostaną bez zmian. Myślę tu o planach zredukowania emisji CO2 na lata 2030 i 2050, na które zresztą zgodziły się rządy wszystkich krajów członkowskich, w tym Polski.

Pewnym modyfikacjom ulec może natomiast strategia osiągania tych celów. (...) A jednocześnie pamiętajmy: równie istotna jak ustalanie wyższych celów jest pełna determinacja wszystkich do ich uczciwej realizacji.

Znów zapytam prosto z mostu: czy jeszcze można mieć wątpliwości co do tego, że aktywna, lojalna obecność Polski w Unii Europejskiej jest naszą absolutną, bezwzględną racją stanu? Nastąpi reset relacji Warszawa-Bruksela czy tylko zawieszenie konfliktu? Ja tu optymistą nie jestem, a pan?

- Powtórzę bardzo wyraźnie to, co w obecnej sytuacji wydaje się oczywiste: polska racja stanu to trwałe zakotwiczenie w Unii Europejskiej i w NATO. Obecność w Unii jest naszym „być albo nie być.”

Pamiętajmy, że tak naprawdę to właśnie za prawo do obecności w Unii Ukraińcy przelewają dzisiaj krew. Putin nie chce im na to pozwolić. Trudno o bardziej dramatyczny dowód na to, że ewentualny – odpukać – polexit byłby w interesie wyłącznie Kremla. (...) 

Rozmowa  Jerzym Buzkiem dla Magazynu Gospodarczego Nowy Przemysł została przeprowadzona w kwietniu, w czasie przygotowań do Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach.

EEC

Szanowny Użytkowniku!

Oglądasz archiwalną wersję strony Europejskiego Kongresu Gospodarczego.

Co możesz zrobić:

Przejdź do strony bieżącej edycji lub Kontynuuj przeglądanie