Zgodnie z planami polskie elektrownie na morzu mają zacząć produkować energię za trzy lata. Ryzyko opóźnień jest niestety spore, a na horyzoncie pojawia się inny, dobrze już znany problem.
Aktualnie Polska większość energii elektrycznej w skali roku produkuje z węgla. Sama Elektrownia Bełchatów, wykorzystująca węgiel kamienny, pokrywa 18 proc. krajowego zapotrzebowania na prąd.
Za kilkanaście lat analogiczny procentowy udział w produkcji energii elektrycznej mają mieć morskie elektrownie wiatrowe.
Zgodnie z "Polityką energetyczną Polski do 2040 r." morska energetyka wiatrowa ma być jedną z podstaw zeroemisyjnego systemu energetycznego w Polsce. Zakłada się, że wiatraki na polskich wodach osiągną moc zainstalowaną na poziomie ok. 5,9 GW w 2030 roku oraz ok. 11 GW w 2040 roku. Według szacunków branżowych (Wind Europe, BEMIP) potencjał polskich wiatraków może wynieść ponad 20 GW.
Istnieje jednak spore zagrożenie, że planowany start elektrowni na morzu będzie musiał się opóźnić.
- Procedury w zakresie budowy farm są opóźnione. Sygnalizują to podmioty, które mają realizować projekty morskiej energetyki wiatrowej w Polsce. Jest to proces skomplikowany. Przy tego typu inwestycjach ryzyko opóźnień jest, miejmy nadzieję, że część projektów uda się dowieźć na czas – tłumaczy w rozmowie z WNP.PL Piotr Mrowiec, radca prawny, associate partner odpowiedzialny za praktykę OZE w firmie doradczej Rödl & Partner.
Zdaniem ekspertów na Morzu Bałtyckim panują jedne z najlepszych warunków do rozwoju inwestycji w farmy wiatrowe. Bałtyk ma bardzo dobre warunki wietrzne i lokalizacyjne. Do tego charakteryzuje się płytkimi wodami (Bałtyk jest najpłytszym morzem na świecie, jego średnia głębokość to około 55 m).
To wszystko sprawia, że potencjał rozwoju morskiej energetyki wiatrowej w polskiej części Morza Bałtyckiego uznaje się za jeden z największych w regionie.
Dobre warunki mogą jednak generować jeden duży, dobrze nam znany problem. Mowa o ryzyku wyłączeń farm na morzu, podobnie jak ma to miejsce w przypadku farm fotowoltaicznych w słoneczne dni.
- Na to ryzyko wskazuje sam ustawodawca, który w ustawie o promowaniu wytwarzania energii z morskich farm wiatrowych jasno określa pewnego rodzaju rekompensaty w przypadku takich wyłączeń – wyjaśnia Piotr Mrowiec, radca prawny, associate partner odpowiedzialny za praktykę OZE w firmie doradczej Rödl & Partner.
Jak dodaje, problem jest legislacyjnie zażegnany, co nie oznacza, że go nie ma.
- Mamy dwie sytuacje. Po pierwsze, ktoś za te rekompensaty będzie musiał zapłacić i będzie to strona społeczna. Po drugie, każde wyłączenie oznacza mniej zielonej energii, która trafi do sieci i będzie wykorzystana w zielonej transformacji – dodaje.
Jakie jest wyjście z tej sytuacji?
- Konieczne jest zbudowanie, równolegle do budowy farm, dobrego systemu przesyłowego i zbudowanie rynku odbioru tej energii. W tym drugim przypadku pojawiają się trzy pomysły: elektryfikacja ciepłownictwa, wodoryzacja, czego jestem zwolennikiem, oraz magazynowanie energii, np. w formie elektrowni szczytowo-pompowych – dodaje.
W innym wypadku, jak podkreśla nasz rozmówca, konsekwencje finansowe spłyną na odbiorców końcowych lub wyłączenia dotkną elektrownie na lądzie.
Oglądasz archiwalną wersję strony Europejskiego Kongresu Gospodarczego.
Co możesz zrobić:
Przejdź do strony bieżącej edycji lub Kontynuuj przeglądanie