Po pandemii ruch lotniczy odradza się nawet szybciej, niż zakładali analitycy. Teraz największym problemem dla branży w Polsce jest wojna w Ukrainie.
Jak przyznał Piotr Samson, prezes Urzędu Lotnictwa Cywilnego, po dwóch latach pandemii specjaliści spodziewali się, że ruch lotniczy będzie się odradzał, jednak z powodu inflacji nie sądzono, że w tak szybkim tempie, jak dzieje się to obecnie.
- Spodziewaliśmy się, że duża inflacja schłodzi popyt na loty zarówno w segmencie podróży turystycznych, jak i biznesowych. Tymczasem widać odrodzenie - mówił Samson.
Jednak jak zauważył szef ULC, tempo powrotu do normalności jest zróżnicowane.
Zależy to od tego, o jakich przewoźnikach mówimy i dokąd oni latali. I tak szybciej, bardziej elastycznie zareagowali przewoźnicy czarterowi i niskokosztowi. Wolniej nasz narodowy operator LOT, który odradza się z mniejszą prędkością.
Wpływ na to ma także wojna w Ukrainie. LOT zainwestował w połączenia na wschód, a napaść Rosji na Ukrainę spowodowała zamknięcie nieba nad Rosją, Białorusią i Ukrainą. Efektem są kłopoty w połączeniach, a zwłaszcza wydłużenie czasu przelotów. Zresztą uderzyło to także w mającego podobny model biznesowy Finnaira.
Problemy wojenne niemal wcale nie uderzyły w linie czarterowe i niskokosztowe. Te bowiem na kierunku wschodnim latały dużo mniej.
Implikuje to obłożenie portów lotniczych. Jak przyznał prezes Samson, szybciej odradzają się te, gdzie bazy mają tani przewoźnicy i czartery, czyli porty regionalne. W przypadku Warszawy widoczne jest wolniejsze odbudowywanie ruchu lotniczego.
O wpływie wojny na Ukrainie mówiła także Yvonne Moynihan, członkini zarządu ds. korporacyjnych oraz ESG w liniach lotniczych Wizz Air. Jak wyjaśniła, firma miała tam rozwiniętą działalność. Jednak działania wojenne zmusiły przewoźnika do zmian planów, niestety dla niego uziemione na Ukrainie zostały także trzy samoloty.
Firma jednak nie poddała się, a po prostu relokowała swoje zasoby i rozwija się tam, gdzie widać trend wzrostowy, np. we Włoszech.
Jak zapowiedziała Yvonne Moynihan, jeśli jednak loty na Ukrainę ponownie będę bezpieczne, firma będzie chciała tam powrócić.
Zobacz całą debatę "Lotnictwo":
- Wojna na Ukrainie uderzyła też w nasze porty lotnicze - przyznał Stanisław Wojtera, prezes przedsiębiorstwa Państwowe Porty Lotnicze.
Dla Warszawy Kijów był czwartym co do znaczenia kierunkiem (do ośmiu proc. przewozów). Teraz ze względów bezpieczeństwa loty tam nie są możliwe.
W ogóle ze względu na zamknięcie przestrzeni lotniczej nie tylko ukraińskiej, ale także białoruskiej, a przede wszystkim rosyjskiej loty na wschód wymagają innej organizacji.
- Widzimy zmiany potoków ruchu - mówiła Anita Oleksiak, prezes polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej. W praktyce zmieniły się one z układu wschodniego i południowo-wschodniego na południowo-zachodni.
W pandemii jedynym segmentem przewozów lotniczych, który miał się dobrze, było cargo. Jak teraz wygląda sytuacja?
- Na początku odczarowałbym mity. Nasz rynek cargo jest słaby w Europie, a praktycznie pomijalny w skali świata - mówił Artur Tomasik, prezes Górnośląskiego Towarzystwa Lotniczego.
Warto dodać, że największe europejskie porty w przeładunkach cargo mieszczą się dopiero pod koniec pierwszej dziesiątki na liście największych portów towarowych. Prym wiodą placówki w Azji.
Zarazem prezes Tomasik podkreślił znaczenie przewozów towarowych w czasie pandemii. Pojawiły się nawet stwierdzenia, że cargo uratowało niektóre linie i pozwoliło przetrwać niektórym portom lotniczym.
- Podobnie było w naszym porcie. W 2019 roku obsłużyliśmy 20 tys. ton cargo. Obecnie to 40 tys. ton - powiedział prezes Tomasik. Przyznał, że wpływ wojny jest negatywny, ale lotnisko w Pyrzowicach (obsługuje Aglomerację Śląską) chce utrzymać poziom przewozów. Atutem jest to, że lotnisko jest względnie odległe od skupisk, a przecież operacje towarowe odbywają się głównie nocą.
Dla wielu portów w Europie wzrost liczby lotów cargo nie jest możliwy ze względu na hałas generowany przez samoloty. Jednak w przypadku Katowic nie jest to aż taki problem.
Na odrodzenie rynku wpływ mają jednak nie tylko czynniki geopolityczne, zauważalny jest oczywiście także wpływ sytuacji ekonomicznej. Jak podkreślił Michał Kaczmarzyk, szef BUZZ (grupa Ryanair) - widoczne w ostatnim czasie stały się wzrosty cen paliw i kosztów pracy. To uderza zwłaszcza w linie niskokosztowe.
Jak mówił menedżer, warto jednak zauważyć, że wzrost kosztów w naszym regionie był niższy niż na zachodzie Europy. Z drugiej strony skala wzrostów była dość zaskakująca. Zdaniem Kaczmarzyka przyszłość jest jednak lepsza, a wzrost kosztów powinien się spłaszczyć.
Przygotowany na zmiany rynkowe i powrót lotów był także Enter Air. Co ciekawe, spółka w czasie pandemii zwiększyła swoją flotę o trzy samoloty - zauważył Andrzej Kobielski, członek zarządu Enter Air.
Jak zaznaczył, trzy linie w Europie są obecnie na lepszym poziomie przewozów niż w 2019 roku (ostatni przedpandemiczny). Są nimi: Ryanair, Wizzair i właśnie Enter Air - stwierdził Kobielski. Zarazem menedżer przyznał, że koszty biją w firmy lotnicze.
- Wzrostu cen za „fotel” nie unikniemy, bo musimy być rentowni - powiedział Kobielski. To zaś jego zdaniem oznacza, że powrotu do superpromocji już nie będzie.
Jednak zdaniem przedstawicieli linii niskokosztowych przyszłość należy do nich. W Polsce około 60 proc. rynku kontrolują Ryanair i Wizz Air (odpowiednio 40 i 20 proc.). Według przedstawicieli tych firm ich udział w rynku nadal będzie się zwiększał.
Nie był tego pewien Mikołaj Wild, prezes Centralnego Portu Komunikacyjnego. Jego zdaniem naturalne jest, że na początku „do zachłyśnięcia” linie niskokosztowe zdobywają rynek.
Jednak jak zauważył, niskie ceny w takich liniach nie są ustalane rynkowo, bo za ceny niskich biletów na loty płacą także w różnego rodzaju umowach nawet ci, którzy nie latają.
Oglądasz archiwalną wersję strony Europejskiego Kongresu Gospodarczego.
Co możesz zrobić:
Przejdź do strony bieżącej edycji lub Kontynuuj przeglądanie